Forum Historii Nysy Strona Główna Forum Historii Nysy
Serwis społecznościowy poświęcony historii miasta Nysa

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Powojenna opieka medyczna w Nysie - opowiadanie
Autor Wiadomość
ralf 
Administrator


Dołączył: 07 Lis 2017
Posty: 2849
Skąd: Kraków
Wysłany: 2018-03-15, 21:49   Powojenna opieka medyczna w Nysie - opowiadanie

Zamieszczam opowiadanie pt. "Biały fartuch", którego autorką jest Jolanta Tacakiewicz-Lipińska. Utwór porusza temat powojennej opieki medycznej w Nysie.

"Mniej więcej wiem, kto mieszkał przede mną w nyskim domu przy alei Wojska Polskiego. Dom wybudował Franciszek Müller, mleczarz z głębi Niemiec. Mieszkał w nim okazjonalnie, gdy przyjeżdżał na Śląsk wizytując swoje mleczarnie. Na zdjęciu to ten pan z siwą, długą brodą [zdj.1 - przyp. ralf]). Był kawalerem. Takie wiadomości przekazała mi jego siostrzenica, a może córka siostrzenicy. Na niewyraźnym zdjęciu, jakie mi po jej wizycie wiele lat temu pozostało, to ta mała dziewczynka zaznaczona kółeczkiem [zdj.1 - przyp. ralf]. Niestety nie zapamiętałam czyj był ślub, a pani już nigdy więcej nie przyjechała. Szkoda. Nie wiem co działo się w tym domu w czasie wojny, i w ogóle mało wiem co się działo w Nysie kiedy była wojna. I jak ta wojna w moim mieście wyglądała. Wspomnienia jakie zamieszcza na swoich łamach Neisser Heimatblatt głównie dotyczą czasu, albo przedwojennego, albo momentu, gdy musieli Niemcy Nysę opuścić. Mam numerów tego pisma kilkadziesiąt i trzeba będzie kiedyś się mocno do nich przysiąść i spróbować ciekawe materiały wyłowić i dać do tłumaczenia. Zaraz po wyzwoleniu w moim domu na pewno mieszkali Rosjanie, bo pod zdjętym progiem znalazłam skręta zrobionego z strzępu rosyjskiego "ukazu" [zdj.2 - przyp. ralf]. Można odczytać słowo: ukaz, fronta i sojuza.

O pierwszych, powojennych latach pierwszy prezydent Nysy, tak w dwóch zdaniach wspomina:
"Po wyjściu z dworca przywitały nas dwa zdruzgotane radzieckie czołgi i wypalone rzędy kamienic." I dalej: "Naczelnym zadaniem miasta było wówczas uprzątnięcie trupów i padliny (cuchnącej i będącej w rozkładzie), uruchomienie wodociągów miejskich i elektrowni, miasto było bowiem bez wody i bez światła. Ponieważ pojawiać się zaczęła epidemia tyfusu. Bardzo ważną rzeczą było uruchomienie miejskiego szpitala i zabezpieczenie potrzebnych środków leczniczych. Z wielkim trudem, w ciągu 2 miesięcy zdołano uruchomić wodociągi miejskie, brak jednak planów, dużo uszkodzeń przewodów - rurociągów, ogromne zniszczenia miasta, stanowiły poważną przeszkodę."

Już na samym początku maja 1945 roku z Katowic do Nysy przyjechał pierwszy lekarz-Polak, dr Marian Wontor i objął Urząd Lekarza Powiatowego. To, co zastał było przerażające, całe roje much wylęgnięte na trupach krążyły po ulicach. Nie wiem jakiej narodowości były te ludzkie szczątki. Chyba Niemców, bo raczej Rosjanie swoich zbierali i grzebali. Nie było ani wody, ani energii elektrycznej. Szpital Miejski w niewielkim stopniu uszkodzony rozpoczął swoją działalność, mimo że Niemcy wywieźli z niego urządzenia do fizykoterapii, urządzenia sal operacyjnych, urządzenia chirurgiczne, lekarstwa oraz część pościeli. Z powodu braku wody chorych myto zwilżonymi szmatkami, a resztki wody służyły do spłukiwania toalet.

Największym problemem był brak lekarzy specjalistów. W szpitalu było tylko dwóch polskich lekarzy dr Marian Wontor, po jakimś czasie dołączył do niego E. Mróz (nie znam jego imienia). Oprócz nich szpitalnym lekarzem została Niemka dr Urszula Kick - specjalistka chirurgii. Na szczęście powróciły do niego siostry zakonne pracujące tam przed wojną. Polskie pielęgniarki dopiero uczyły się zawodu.

Jednym z ważnych zadań było pozbycie się plagi much, które przyczyniały się do rozszerzenia epidemii tyfusu. Dlatego starano się jak najszybciej usunąć zwłoki ludzi i zwierząt - zapewne koni. I już pod koniec lipca prawie się z tym uporano, za wyjątkiem trudno dostępnych lub zaminowanych miejsc. Mimo to nie uniknięto epidemii i tak w sierpniu zanotowano aż 150 przypadków zachorowań, przy śmiertelności dochodzącej do 7 %. W połowie września zanotowano od 500 do 600 przypadków. Uporano się z epidemią dopiero, gdy pod koniec roku na dworze się ochłodziło.

W tym czasie w moim domu w latach 1945-1950 zamieszkał z młodziutką żoną kapitan wywiadu artyleryjskiego.

W 1949 roku do Nysy sprowadził się z rodziną dr Tadeusz Szewczyk, miłośnik książek, ginekolog pracujący jako internista. Niezwykle oddany pacjentom. Zawsze biegł, nawet w nocy, do chorego. Nie miałam szczęścia go poznać. Zmarł młodo zanim ja pojawiłam się w Nysie.

Mniej więcej w tym samym czasie, co dr Tadeusz Szewczyk do Nysy zjechał dr Sewerski. Wielki społecznik. Wspaniały lekarz, ale miał hyzia na punkcie higieny. Na poczcie zanim wszedł po kimś do kabiny telefonicznej, długo ją wietrzył, a słuchawkę przecierał chusteczką. Opowiadano mi o nim, że idąc do szpitala zaczepiali go ludzie prosząc o poradę lekarską. I tak jednego dnia podeszła do niego kobiecina i mówi, że tu i tu ją boli, doktor Sewerski na środku ulicy, bez namysłu powiedział - proszę się rozebrać.

Przyjechał też z rodziną dr Mieczysław Rosyk [zdj.3 - przyp. ralf], znakomity chirurg kumpel z lwowskich studiów, stryjecznego brata mojego taty, wujka Stefana. Wuj jak się dowiedział, że mieszkam w Nysie to przy każdym naszym spotkaniu mi mówił: "Tam u was w Nysie mieszka Rosyk, pozdrów go ode mnie i przypomnij, że chciał być marynarzem, ale zleciał z masztu, uszkodził sobie kręgosłup i dopiero potem poszedł na medycynę".

We Lwowie bracia Rosykowie prowadzili zakłady dentystyczne [zdj.4 - przyp. ralf]. Ojciec Mieczysława był stomatologiem. Nie wiem dokładnie czy chciał, aby syn poszedł w jego ślady. Pewnie tak, co młodemu nie było po myśli. Zaraz po maturze zwiał z domu aż nad morze, aby spełnić swoje marzenia i zostać marynarzem. Kiedy skończyły mu się pieniądze wrócił do Lwowa. Następnie dostał się do szkoły morskiej i faktycznie doznał poważnej kontuzji spadając z bocianiego gniazda. Po tym wypadku został uwieczniony na zdjęciu [zdj.5 - przyp. ralf] z zabandażowaną głową (w kółeczku). Nie pozostało mu nic innego tylko na lwowskim uniwersytecie skończyć medycynę uzupełnioną przez stomatologię (albo odwrotnie). Pasja żeglarska go jednak nie opuściła. Przerwał studia na rok i w leśnym majątku przyjaciela - Adama Majewskiego, w okolicy Lublina, przy pomocy fachowców, budował z Adamem - jak mówi jego żona Marta, pierwszy śródlądowy jacht. Nazwał go "Mesfin". Aby zawieźć go nad morze musiano położyć specjalnie tory, doprowadzone do najbliższej stacji kolejowej. Dzięki temu pociągiem jacht "popłynął" nad polskie morze i tam został zwodowany, co widać na zdjęciu. Widział w czasie wojny ten jacht na morzu, przy nabrzeżu północnej Afryki (pewnie przez Niemców zarekwirowany), lekarz Adam Majewski, kolega i przyjaciel ze studiów. Rosyk, Majewski i Bros pracowali we Lwowie jako asystenci na Klinice Chirurgicznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza u profesora Tadeusza Ostrowskiego. Z Wiktorem Brosem Mieczysława Rosyka łączyła nie tylko przyjaźń, ale i przez żonę więzy powinowactwa.

Tadeusz Ostrowski (1881-1941) - wspaniała i tragiczna postać - lekarz, chirurg, taternik, najpierw był asystentem, a później następcą Ludwika Rydygiera jako profesor zwyczajny Kliniki Chirurgicznej UJK we Lwowie. Zginął wraz z żoną Jadwigą i mieszkającymi u niego przyjaciółmi, chirurgiem Stanisławem Ruffem jego żoną i synem. Zamordowani przez Niemców na Wzgórzach Wuleckich w nocy z 3 na 4 lipca 1941, podczas mordu lwowskich profesorów. Jego kolekcję dzieł sztuki Niemcy całkowicie zagrabili i wywieźli do Holandii.

Pomyliłam Profesora Tadeusza Ostrowskiego z profesorem Stanisławem Ostrowskim, również lwowskim lekarzem dermatologiem, ostatnim polskim prezydentem Lwowa II Rzeczypospolitej i trzecim Prezydentem RP na Uchodźstwie.

Adam Majewski przyjaciel Mieczysława Rosyka, to lekarz-chirurg, autor między innymi książki "Wojna Ludzie i Medycyna" (opowiada w niej o swoich losach wojennych w Afryce). Wziął udział w kampanii wrześniowej. Przeszedł na Węgry, gdzie został internowany. Uciekł z internowania w lutym 1940 roku do Francji, a potem do Wielkiej Brytanii. Wziął udział w działaniach Polskich Sił Zbrojnych we Francji, na Środkowym i Bliskim Wschodzie i Włoszech. Podczas włoskiej kampanii był lekarzem 3 Batalionu Strzelców Karpackich. Został ranny w czasie bitwy o Monte Cassino. W kwietniu 1945, po bitwie o Bolonię, został wyznaczony na stanowisko komendanta Polowej Czołówki Chirurgicznej Nr 350. Po powrocie do kraju w 1947 roku pracował jako lekarz w Toruniu i Lublinie. Tak wspomina Rosyka w swojej książce. Pierwsze dni wojny 1939 roku :
"…Ostatni wieczór wykorzystałem na załatwianie swoich spraw osobistych. Spakowałem rzeczy i oddałem pod opiekę znajomych, u rodziny mojego przyjaciela dr Rosyka umieściłem dokumenty i dyplomy".

W tej samej książce Majewski wspomniał też o innym ich przyjacielu - Leonardzie Wanke [zdj.6 - przyp. ralf]. Dotyczy to działań wojennych w Afryce:
"…Następnego dnia dojechaliśmy do Mosulu… W szpitalu znów spotkałem znajomych ze Lwowa, doktora Wanke, asystenta Zakładu Anatomii Patologicznej…". Miałam okazję będąc w Buenos Aires, poznać doktora Leonardo (bo tak tam brzmiało jego imię) Wanke, ale wtedy nie wiedziałam, że znał dr Rosyka. Szkoda.

I tu mam łącznik z Wrocławiem - Leonard był bratem prof. Adama Wanke, antropologa, absolwenta Uniwersytetu Lwowskiego, a po wojnie pracownika naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego.

Kiedyś przyjechała do Wrocławia z Argentyny córka Leonarda, prof. Maria Wanke, lekarz weterynarii, i udzieliła wywiadu. Tak mówiła o ojcu:
"- Mój ojciec Leonard, brat Adama, był bardzo zdolnym lekarzem, doktorat zrobił w wieku 23 lat na Uniwersytecie Lwowskim – Po wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej został zatrzymany przez Rosjan podczas próby przekroczenia granicy i zesłany na Syberię. Stamtąd trafił do armii generała Andersa, z którą przedostał się do Palestyny. Matka Marii Wanke(żona Leonarda) pochodziła z Tarnopola, była pielęgniarką. Także trafiła na zesłanie. Poznali się w transporcie do armii Andersa. Leonard Wanke brał udział w bitwie o Monte Cassino. Z żoną i córką, która urodziła się w Palestynie, spotkał się znowu dopiero w Anglii". Dalej wspomina pani Wanke:
"- Rodzice nie chcieli tam zostać, bo obawiali się, że lada moment wybuchnie III wojna światowa. Do Polski rządzonej przez komunistów też nie chcieli wracać. Stąd wziął się pomysł wyjazdu do Argentyny. Ale początkowo ojciec nie mógł pracować w zawodzie, bo władze nie chciały mu nostryfikować dyplomu, dlatego zatrudnił się w zakładzie stolarskim. - W końcu dostał pracę w głównym instytucie rakowym, gdzie pracował jako lekarz i był bardzo ceniony. Zmarł dwa lata temu w dniu swoich setnych urodzin".

Wracam jednak, telegraficznym skrócie, do doktora Rosyka. Po wybuchu II wojny, z malutkim synkiem i młodziutką żoną – Martą, przeniósł się ze Lwowa na południe ówczesnej Polski. Tam związał się z AK. Gdy zaczęło być niebezpiecznie, ze względu na mordowanie Polaków przez nacjonalistów ukraińskich, wrócili do Lwowa, a potem przeniósł się z rodziną do Czchowa i zamieszkał w domu tamtejszego komendanta AK. Ktoś zakablował, przyszło gestapo i obu panów aresztowało. Komendant zginął w obozie, a dr Rosyka jakimś cudem wypuszczono po jakimś czasie razem z grupą pospolitych przestępców. Na stronie Wojskowego Instytutu Medycznego znalazłam taka notatkę potwierdzająca jego akowską działalność:
"Do wkroczenia tam Armii Czerwonej w lutym 1944 r., na terenie powiatu zdołbunowskiego służbę zdrowia organizowali lekarze Szpitala Powiatowego w Zdołbunowie oraz personel szpitala w Ostrogu nad Horyniem. Referatem sanitarnym delegatury kierował dr Mieczysław Rosyk - "Bartek".

Po wojnie dwa lata Rosykowie mieszkali w Katowicach, ale dr Wiktor Bros chciał Mieczysława ściągnąć do Wrocławia. Jednak doktor Rosyk wolał się usamodzielnić. Akurat zwolnił się etat na ordynatora chirurgii w kłodzkim szpitalu, więc to wykorzystał i z rodziną zamieszkał w Kłodzku. Po kilku latach, a dokładnie w 1960 roku przeniósł się z rodziną do Nysy. Doktor Mieczysław Rosyk dożył w zdrowiu sędziwej starości i do końca swoich dni wspaniale prowadził samochód.

Do legendarnych postaci tamtego czasu należał dr Marian Szychowski- specjalista od chorób zakaźnych wierzący w nadprzyrodzone, lecznicze właściwości czosnku. Wieloletni ordynator oddziału ginekologii - dr Gracjan Burak, jako jedyny z Nysy otrzymał tytuł honorowego członka Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. Do pionierskich, nyskich lekarzy należał też dr Sylwester Krajczy- chirurg. Niezwykle miły, łagodny i życzliwie nastawiony do młodych- lekarz. Jego syn jest dziś lekarzem ginekologiem, dyrektorem nyskiego szpitala i ordynatem oddziału ginekologii. Doktor Zbigniew Kubik - chirurg. Pani dr Magdalena Kozarzewska [zdj.7 - przyp. ralf] legenda nyskiej pediatrii, można śmiało powiedzieć zesłana karnie z Warszawy do Nysy za polityczną działalność męża. Jerzy Kozarzewski społecznik i poeta, dołączył do niej, po dziesięciu latach ciężkiego więzienia, cudem uratowany przez Juliana Tuwima z celi śmierci.

Warunki pracy lekarzy, tamtego czasu, bardzo się różniły od dzisiejszych. Zaprzyjaźniona ze mną pediatryczka opowiadała mi, że wtedy na dyżurze do operacji wzywano ją, aby kapała operowanemu delikwentowi do uśpienia eter. Najgorzej było przy cesarskim cięciu. Bała się, aby przy okazji nie uśpić i dziecka. Zdarzało się, że chirurg wołał - no kap, kap, bo mi się pacjentka zaczyna ruszać. Kiedy sprowadziliśmy się do Nysy pod koniec lat sześćdziesiątych, kilka lat przed nami pojawiło się następne pokolenie młodych lekarzy. Znaliśmy się dobrze i z wieloma zaprzyjaźnili. Dzisiaj dobiegają do osiemdziesiątki. Sami wychowali, co najmniej dwa pokolenia następców. Właściwie wszyscy nadal pracują. Młodych to ja już nie znam, a jest ich wielu równie znakomitych, jak ci po których zajęli kierownicze miejsca. Było jeszcze wielu, wielu innych pionierskich, nyskich lekarzy, po których czas zaciera pamięć.

Wracając do mojego nyskiego domu, to od paru lat mamy nowych sąsiadów. Szczęśliwie dla nas są to młodzi, świetni ludzie. Ona - Marzena jest wysoko wykwalifikowaną pielęgniarką. Drobniutka, szczuplutka. Jak ona sobie daje rade z pacjentami, to ja nie wiem, ale daje. Ma tylko jedna wadę. Piecze smakowite ciasta i przynosi mi je natychmiast na górę. Co uda mi się zbić trochę mojego nadmiaru wagi, natychmiast uzupełniam. Na przykład boską szarlotką z lodami.

Jedną z najbardziej znanych prekursorek pielęgniarstwa była Florence Nightingale - w 1860 roku założyła pierwszą szkołę pielęgniarstwa z siedzibą w Londynie. Na początku XX wieku jej imieniem i nazwiskiem nazwano medal, przyznawany najbardziej zasłużonym pielęgniarkom świata - Nightingale. Nie wiem czy tym medalem została odznaczona znakomita pielęgniarka, Niemka która po wojnie wróciła do nyskiego szpitala. Mówią, że wróciła, aby czekać na narzeczonego, który w czasie wojny poszedł na wschodni front - nie doczekała się. Siostra Scholl, niezamężna, doskonale wyszkolona, szczupła, wysoka, zawsze w nienagannie białym fartuchy, pedantycznie dbająca po porządek. Niezwykle życzliwa dla pacjentów, jednocześnie stawiała na baczność lekarzy, a wśród młodego pokolenia pielęgniarek wręcz budziła popłoch. Ale jak one dzisiaj mówią, dzięki niej zdobyły głęboką wiedzę i doskonałe przegotowanie zawodowe. Opowiadają już teraz ze śmiechem, że pojawiała się w szpitalu w białych rękawiczkach i uzbrojonym w nie palcem, sprawdzała czystość.

W Polsce pielęgniarstwo do końca XIX wieku miało formę charytatywną. Chorymi opiekowały się siostry zakonne. Zazwyczaj były to szarytki, elżbietanki (tak jak w Nysie), boromeuszki i franciszkanki. A jeżeli chodzi o nyskie elżbietanki to mamy jedną beatyfikowaną w 2007 roku. Na uroczystość z tym związaną przyjechał z Rzymu reprezentant papieża Benedykta XVI kardynał José Saraiva Martins. Jest nią Maria Luiza Merkert urodzona w Nysie w 1817 r. i w Nysie zmarła w 1872 r. - niemiecka zakonnica. Z jej inicjatywy i jeszcze dwóch innych zakonnic z III zakonu św. Franciszka powstało w moim mieście, w 1842 roku, Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety (przy ulicy Jana III Sobieskiego). W tym celu sprzedały swoje skromne majątki i poświeciły pomocy chorym, bezdomnym i opuszczonym. Trumna błogosławionej Marii Merkert jest eksponowana w marmurowym sarkofagu w kaplicy Trójcy Świętej Bazyliki Mniejszej św. Jakuba w Nysie.

Pielęgniarstwo to trudny i chyba niedoceniony zawód. Widzę to patrząc na moją sąsiadeczkę, kolejnego mieszkańca domu przy alei Wojska Polskiego."

zdj.1.jpg
Plik ściągnięto 67 raz(y) 291,75 KB

zdj.2.jpg
Plik ściągnięto 24 raz(y) 201,69 KB

zdj.3.jpg
Plik ściągnięto 46 raz(y) 199 KB

zdj.4.jpg
Plik ściągnięto 22 raz(y) 280,96 KB

zdj.5.jpg
Plik ściągnięto 87 raz(y) 489,85 KB

zdj.6.jpg
Plik ściągnięto 49 raz(y) 287,42 KB

zdj.7.jpg
Plik ściągnięto 21 raz(y) 160,96 KB

_________________
Zapraszam do: Muzeum w Nysie // Neisser Kultur- und Heimatbund e.V.
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

phpBB by przemo  
Strona wygenerowana w 0,196 sekundy. Zapytań do SQL: 11