To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Forum Historii Nysy
Serwis społecznościowy poświęcony historii miasta Nysa

Wspomnienia - Wspomnienia naszej Rochusallee (dzis. al. Wojska Polskiego)

ralf - 2017-11-22, 00:58
Temat postu: Wspomnienia naszej Rochusallee (dzis. al. Wojska Polskiego)
Wspomnienia naszej Rochusallee – obecnie Alei Wojska Polskiego
Autor: Hedwig Heinrich
Tłumaczenie i opracowanie: Sebastian Miechkota


"Przechodzimy z nyskiego dworca aż za rzeźnię. Nasza droga wiedzie nas Mostem Wrocławskim na Nysie. O innych nazwach chcielibyśmy już nie pamiętać. Dalej idzie się wzdłuż Nysy, po lewej mija się UeWO (dziś: Rejon Energetyczny), a następnie przechodzi pod Pfennigbruecke (tutaj się chyba pomylił, z pewnością chodziło o wiadukt kolejowy). W moich czasach widywałem tu często pociągi z żołnierzami, czołgi i armaty, które na nich jechały. Na wagonach było napisane: „Koła muszą toczyć się po zwycięstwo”. Co to „zwycięstwo” ostatecznie miało dla nas oznaczać, nie domyślaliśmy się!

Idziemy dalej do Rochusallee (dziś: Aleja Wojska Polskiego). Zaraz po prawej stoi Schuetzenhaus. Przed wojną działali tutaj aktywnie nyscy strzelcy. W czasach wojny było tu natomiast o wiele spokojniej. Wprawdzie było i pewne niewielkie zamieszanie, ale ostatecznie mężczyźni poszli na front. Czy związek(strzelecki) miał wówczas takie znacznie, jak dziś w Dolnej Saksonii, czy Bawarii - nie wiem!

Zainteresowania nas – dzieci, skupiały się na drugiej stronie ulicy, tam znajdowała się lodziarnia Wiedemanna. Idziemy jeszcze dalej, aż do „Ścieżki franciszkanów”. To była droga dla dzieci Alei do szkoły w Maehrengasse, jednakże my „Zaleśni” z Rochusa mieliśmy swoją własną jednoklasową szkołę. Wkraczając w Rochusallee czuliśmy ducha gór! Wciąż dobrze pamiętam, że jesienią 1945 r. duża szkoła została zamieniona przez Rosjan na magazyn meblowy. Z miasta jak i jego okolicy gromadzono tu dobre meble, takie jak szafy dębowe, komody, stojące zegary, maszyny do szycia – wszystko w celu wytransportowania do Rosji. Było za późno na to, by Polacy położyli swoje łapy na tym.

Powróćmy jeszcze do kościoła franciszkanów i klasztoru. Stanowiły punkt centralny Rochusallee. Ojciec Eberhard rozumiał dobrze, że w trudnych czasach trzeba było swoją gminę trzymać razem. Nabożeństwa dla dzieci były również licznie uczęszczane. W niedzielę zbierało się wielu żołnierzy z pobliskich koszar na Mszy św. Ojciec nie miał lekko, gdyż nie mógł mówić wszystkiego co chciał, z uwagi na to, że i w Nysie byli naziści, jednakże nie więcej i nie mniej, niż w reszcie kraju.

Idziemy dalej Rochusallee. Po prawej towarzyszy nam rzeka Nysa, gdzie stoi rząd czerwonych domów szeregowych z cegły klinkierowej. Po lewej stronie znajdują się „willopodobne” domy mieszczańskie. W jednym z nich znajduje się poczta, w sąsiedztwie której często czuć było uwodzący zapach z fabryki pierników Reichela. Idziemy dalej, dochodząc nieomal do Plothstrasse z dworem szlacheckim. Przed wojną znajdował się tu lokal taneczny. Następnie idzie się dalej, w cieniu drzew, które szczególnie miły są dla nas latem, aż po lewej stronie wyłoni się sklep spożywczy przyjaznego małżeństwa Sacherów. Trochę dalej znajduje się piekarnia Eer. Przed dniami świątecznymi, przynosiło się tutaj wielkie blachy z makowcami i struclami, na wypiek. Poza tym znajdował się tam również jeszcze jeden piekarz z Riemertsheide. Wymyślił on jak w czasie wojny zastąpić braki w bananach ciastem (...). Te były przez nas dzieci szczególnie lubiane. Również filia masarni znalazła tu swoje miejsce, toteż ludzie nie potrzebowali biegać do miasta po zakupy. Po drugiej stronie znajdowała się fabryka drutu Piecka i trochę dalej po lewej dom BDM i Hitlerjugend, gdzie wypełnialiśmy swoje zobowiązania w grupach godzinnych. Nauka utworów ludowych była w porządku, lecz marsze na leżącym poniżej placu sportowym, jak i daty dni partyjnych pozostawały zupełnie poza zakresem moich sił. Zdaje się, że i dziś tylko „diabli by to wytrzymali”!

Idzie się dalej w kierunku kaplicy w Rochusie i cmentarza. Latem nie było już niczego nadzwyczajnego w tym że mijało się tu śpiewającą procesję z chorągwiami kościelnymi wychodzącą z pobliskich wiosek. Był na to określony dzień w roku, ustalony jeszcze przed laty w czasach dżumy, gdy prosiło się o wstawiennictwo u św. Rocha. Ten zwyczaj przetrwał jeszcze do naszych czasów. Inny obraz malował się, gdy naprzeciw maszerowała śpiewająca grupa rekrutów z koszar przy Grodkowskiej. Rozbrzmiewały pieśni takie jak: „Auf der Heide blueht ein kleines Bluemelein”, czy też „Ein Heller und ein Bartzen”. Powyżej cmentarza św. Rocha znajdował się jeszcze cmentarz żydowski. Tam nie wolno było nam dzieciom chadzać, gdyż płyty nagrobne w większości usunięte ze swych miejsc, czyniły duże ryzyko doznania okaleczeń. Stąd wychodziło się do gospody Dinter. Podchodząc wyżej staliśmy naprzeciw klasztoru Szarych Sióstr – „Haus Nazareth”, położonym na pewnym zielonym wzniesieniu. Zimą mogliśmy, my dzieci mieszkające w pobliżu uczęszczać na nabożeństwa w kaplicy klasztornej. W należącym do kompleksu sanatorium „Waldfrieden”, siostry w czasie wojny musiały przechowywać dzieci z Kolonii, by chronić je przed nalotami bombowymi. Dziś polskie siostry pięknie odnowiły klasztor i wzniosły nowy obiekt. Kilka kroków dalej, położona jest wyżej stara Villa Braunschweig. Te piękne zielone tereny na skraju miasta mówią same za siebie, wybrał je nawet na miejsce swojego letniego pobytu słynny romantyk Jospeh von Eichendorff. Sto lat później byłby naszym sąsiadem! Przy drodze leży ogród w formie tarasu, który niegdyś znajdował się w żydowskim posiadaniu, i wówczas został też wywłaszczony. Jako dziecko często byłem mijany przez starego, małego pana, który nosił na kamizelce żółtą gwiazdę. Nigdy nie zapomnę jego smutnych oczu! Dziś sądzę, że myślał: „Ach, gdybym tak mógł jeszcze ukryć się w moim ogrodzie pod tarasami”!

W pobliżu znajduje się również piękna, zacieniona droga do lasu dębowego. We wcześniejszych latach rosło tutaj wiele przebiśniegów i śnieżyczek. Ta droga nie jest dziś do przejścia, gdyż zarosła. Na końcu wąwozu stała wówczas nasza mała szkoła, ale niestety dziś już jej tam nie ma. Idziemy dalej, poprzez mały lasek, aż dojdziemy do Kaffegarten Neugebauer. Niedziele wykorzystywane są przez wielu Nysan do pięknych wycieczek wzdłuż rzeki, aż do Maria Hilf, a w drodze powrotnej kierowano się do Neugebauers Kafeegarten. W pamięci przechowuję piękne wozy z piwem z gorzelni w Goświnowicach. Zaprzęg z czterema końmi, z ozdobnymi uprzężami, na wozach beczki z piwem i woźnica w skórzanym fartuchu.

Dalej, podczas naszej wędrówki do Marii Hilf, do wyboru mamy drogę dołem, po przy łąki, oraz górą przy zamku Gaschien. Pomiędzy nimi leży stary, dziś już mocno zdziczały, ogród zamkowy. W ciemności nie zapuszczaliśmy się zbytnio – my dzieci. Stara legenda głosiła bowiem, że stary hrabia Gaschien nie mógł znaleźć spokoju, ze względu na swoje swawolne życie w młodości. Mówiono, że nocami jako pies z płonącymi oczyma wybiega na zewnątrz, ale równie dobrze jego uosobieniem mogły być robaczki świętojańskie. Zamek do naszych czasów był jeszcze zamieszkały, ale znajdował się w niezbyt dobrym stanie; można się domyślać, że niegdyś musiał być na prawdę piękny. Dzisiejsi polscy właściciele pozbierali szczątki i uruchomili tam małą hodowlę koni. Ta okolica, aż do Maria Hilf, należała do gminy Złotogłowice (GrossNeudorf)".



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group